29 czerwca 2025

...I PO SABACIE (dokończenie)

Stare, nieużywane lotnisko za miastem opustoszało całkiem. Wszystkie wiedźmy rozjechały się gdzieś w sobie tylko znanych kierunkach. Chociaż jeśli chodzi o naszą piątkę można raczej się domyśleć gdzie. Po prostu do domów, aby odespać zarwaną część nocy. Zarwaną przez konieczność opuszczenia łóżek w porze, która nawet dla skowronków jest porą barbarzyńską do wstawania. Co zaś robiły potem, gdy znowu wstały? No cóż. Nasz cykl opowiadań o czarownicach jest targetowany do dorosłych, ale niekoniecznie trzeba brać to aż tak bardzo dosłownie. Przeskoczmy więc może czasowo do późnego popołudnia, zaś przestrzennie do domu Anity. Rzeczona wiedźma otworzyła oczy, uniosła głowę, sięgnęła po leżący na szafce przy łóżku telefon. Gdy już zlokalizowała się na osi czasu, spojrzała na śpiącego obok Borka, nachyliła się nad nim, po czym pocałowała mu kark.
- Znowu? Nie... Na razie nie...
Mruknąwszy to mężczyzna zawinął szybko kołdrę na głowę.
- Ależ śpij mój ksążę. Przecież nic nie chcę.
Anita uśmiechnęła się nader słodko, może raczej do siebie, niż do owego księcia, przeciągnęła się, po czym rozpoczęła procedurę pionowania ciała. Humor miała znakomity, choć wiele neuronów owego ciała nie dostarczało jej zbyt adekwatnych doń informacji. Wykonała kilka ruchów rozruchowych, spojrzała na swój obraz dostarczony od lustra, poprawiła ekstremalnie rozczochrane włosy nic tak naprawdę nie poprawiając, podrapała się po wzgórku łonowym, po czym włożyła na siebie króciutką podomkę tak, aby było, bynajmniej nie fatygując się zakrywaniem nią czegokolwiek. Wreszcie ruszyła na zewnątrz pokoju, zaś gdy znalazła się na schodach usłyszała pewne odgłosy dobiegające z dołu. Znała ich pochodzenie, więc ani trochę jej nie zaniepokoiły. Zeszła do salonu, po czym wkroczyła do kuchni. Ujrzała krągłe zaplecze Mali, która mieszała drewnianą łyżką w wielkim garnku. Dziewczyna odwróciła głowę prezentując swą śliczną, jak zwykle uśmiechniętą buźkę, po czym spytała:
- Co tam?
- Nic. Luz. Pizda mnie boli.
Nita usadowiła się na taborecie i zakontynuowała:
- Dupa mnie boli, japa mnie boli, wszystko mnie kurwa boli.
Mala wracając wzrokiem do garnka spytała:
- Coś chcesz z tym robić?
- Na razie chcę nic. To jest słodki ból. Mam jeszcze trochę czasu. Zaczną się zjeżdżać dopiero za jakąś godzinę. Zdążę się ogarnąć.
Pytanie więc, co robiła w kuchni Mala tak wcześnie? Ona taka po prostu była. Zawsze pierwsza do pomocy, zawsze chętna do wszelkich przygotowań przed różnymi wydarzeniami. Teraz akurat pichciła słynną zupę cebulową Cioci Lali, której tajny przepis poznała właśnie od niej. Był to najlepszy patent cateringowy na wszelkie imprezy powyżej iluś tam osób. Anita nalała sobie wody do szklanki, upiła łyk, po czym spytała:
- Młoda, czy tobie się też chce tak kurewsko bzykać po większych sabatach? Nie musisz mówić, ale prawdziwe psiapsie...
Mala nadal kręcąc łychą w garnku odparła:
- Nie mam doświadczenia z większymi sabatami, ale kurewsko bzykać chce mi się zawsze, znaczy od czasu poznania Mirka. Ale dziś to ja byłam grzeczna dziewczynka, porządnie się wyspałam. Sama! Za to ty niestety wyglądasz jak jakaś zdechła śledzia.
- Chyba śledzica? Czy może śledziona? Zresztą nie wiem. Ta nowa moda na feminatywy. Ale ważne, że szczere.
- Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko. Skosztujesz?
Mówiąc to Mala podsunęła Nicie parującą kopyść pod nos.
- Ała, gorące!
- Masz wiatr pod nosem? 
Gdy poczęstowana wreszcie siorbnęła z tej łychy częstująca nagle nadstawiła uważnie ucha i oznajmiła:
- Coś chyba źle wywróżyłaś z tą godziną.
- A co jest?
- Słyszę vana. To nie jest van klubowy, tylko ten biały, adaśkowy. Przyjechali razem z Kaśką, bo czuję jej moc. Jej się możesz tak pokazać, ale czy jemu? Wypierdalaj ciotka na górę!
Zanim jednak Anita wstała i wyszła z kuchni wspomniana para już była w salonie. Pierwsza szła Kaśka, za nią zaś sterta wielka zgrzewek puszek piwa, czy innych napojów, którą tachał jeszcze większy Adaśko. Gdy Nita przemykała przez salon próbując się szczelnie owinąć skąpą podomką, Maczeta od razu wykryła marną skuteczność tych prób:
- Cycki ci widać czupiryndo.
Anita dopadła schodów z okrzykiem:
- Dasiek, nie gap się! 
Miało to jednak przeciwny skutek. Adaśko postawił niesiony ładunek na podłodze i spojrzawszy w jej kierunku spytał:
- Gołej dupy nie widziałem, czy co?
Wiele jednak zobaczyć nie zdążył, co skwitował zdaniem:
- Masz fajne łydki!
Reszta zaczęła się faktycznie zjeżdżać jakąś godzinę póżniej. Nie będziemy jednak zanudzać nikogo listą zgromadzonych, bo kto czyta ten cykl regularnie oraz starannie, to świetnie wie, kto powinien tam być. Poza tym dla tego konkretnego opowiadania nie ma to zbytniego znaczenia. Wspomnimy tylko, że zaraz pojawił się Borek, wyspany, wypoczęty po tym, co zrobiła mu Anita w ciągu południa, czyli po tym, co kochające się pary lubią razem robić najbardziej. Wreszcie raczyła się zapodać gospodyni domu, czyli rzeczona Anita. Co prawda jej strój nadal niewiele zakrywał, jest jednak lato, więc tak kobiety wtedy chodzą, ale to jednak był zupełnie inny strój. Do tego fryz, dokładniej zaś nierozczochrane włosy, tudzież makijaż, czy raczej prawie jego brak, choć skromny, praktyczny, to jednak szalenie gustowny. Gdy schodziła po schodach to było istne arcydzieło schodzenia, gwiazdorstwo bez gwiazdorzenia. Na jej widok Mala oświadczyła z podziwem:
- Nitka! Wyglądasz jak milion dolarów!
Anita korzystając z faktu, że była jeszcze parę stopni wyżej, nie udawała wyższości towarzyszącej jej uśmiechowi:
- Młoda, ty mi nie milionuj, tylko gadaj, gdzie ten twój luby?
Jak wiemy, Anita choć tyle słyszała o Mirku, widziała jego fotki za sprawą Mali, to jakoś wciąż nie miała okazji poznać go osobiście.
- Jedzie.
W tym momencie zadzwonił telefon Turbiny, która rzuciwszy nań szybko okiem oznajmiła:
- Znaczy jedzie i dzwoni. Co jest kochanie?
To już było do telefonu.
- Aha. To znaczy już dojechał, ale walczy z drzwiami.
- To nie umie zadzwonić?
- Przecież zadzwonił.
- Ale do ciebie. Zresztą drzwi są otwarte.
Anita szybko ruszyła do onych drzwi i po chwili odwracając głowę do zebranych w salonie spytała:
- Która kretynka rzuciła zaklęcie plombujące?
Cisza. Więc ponowiła inaczej:
- Która wchodziła ostatnia?
Malina, która swą ulubioną minę słodkiej idiotki szybko zmieniła na minę niewinnej słodkiej idiotki podniosła dwa palce pytając:
- Ja?
- Po kiego?
- Bo... Bo ja u ciebie się czuję jak u siebie w domu.
- I co z tego?
- Bo... Bo ja u siebie jak wchodzę, to tak robię.
- To teraz niech księżniczka Lalka ruszy swoje szanowne cipsko, podejdzie tu i zdejmie to swoje malinowe zaklęcie, bo ja nie znam pinu do niego. Człowiek czeka za drzwiami, czy to takie trudne?
Tym razem Malina przyjęła minę urażonej słodkiej idiotki, wstała, po czym ruszyła do omawianych drzwi brąchając pod nosem:
- Ojweź bratowa, wyluzuj, nic się nie dzieje...
Zaklęcie zostało zdjęte, drzwi zostały otwarte, zaś za drzwiami stał Mirek z telefonem w garści. 
- Cześć Malinko, można?
- Właź, co się pytasz?
Mężczyzna wszedł do środka. Mala, która szybko wstała z kanapy, podeszła do niego i rzuciła mu się na szyję. Gdy Mirek wreszcie złapał oddech ujrzał przed sobą kobietę, którą widział tylko na fotce w telefonie Turbiny.
- Pa... Znaczy... Anita, jak mniemam?
Mina Nity była sto kilometrów od tej, którą przed chwilą jeszcze obdarzała swoją szwagierkę w udawanym gniewie. 
- Dobrze mniemasz. Resztę ludzi znasz. To chodź.
Opisywanie całej imprezy nie ma zbytniego sensu, po prostu impreza jak impreza, spotkanie towarzyskie mniej lub bardziej lubiących się osób. Co prawda oprócz muzy, przeważnie dużej, prawdziwej, zupy cebulowej, czy innych atrakcji było co nieco alko i odrobina koki, lecz było też Zioło, więc nikt się nie uwalił, tym samym nikt nic nie narozrabiał. Ograniczymy się jedynie do paru wybranych scenek.
Otoż w pewnym momencie Malina dosiadła się do brata, czyli Borka oraz Daśka, żeby osuszyć z nimi puszkę piwa. W pewnym momencie ten drugi zapytał:
- Lalka, będzie striptiz?
- Nie.
- No, weź... Serio?
- Serio.
- Ale czemu? 
- Po pierwsze mi się nie chce. Po drugie, to nic nie jest wieczne, tradycje też, nawet świeckie. Po trzecie, to moją dupę znają tu wszyscy już na pamięć.
- Mirek jest nowy, on nie zna.
- Chyba, że mnie podglądał w szatni w Oktagonie. To jest nawet możliwe. Czasem Mala zamyka jedną szatnię, dziewczyńską lub chłopacką, żeby rozlać jakiś zajzajer do dezynfekcji. Wtedy druga jest koedupa... Tego... No, wspólna. Zero problemu, sami swoi. Ale to bez znaczenia. Popatrz tam.
- Gdzie?
- Tam pod okno.
Pod oknem stała Mala wraz z Mirkiem, cicho rozmawiali mocno wcucnięci w siebie, on zaś ją czule gładził po pośladku. Malina zakontynuowała pytaniem:
- Czy myślisz, że jego teraz zainteresuje nawet tak zajebista dupa jak moja? Po prostu przestań.
- No, ale może jakiś mały prywatny pokaz? 
- Chcesz w ryja?
To pytanie zadała już Kaśka stojąca nad całą trójką. Wyjęła Adaśkowi puszkę piwa z dłoni, dopiła ją do końca hejnałem, postawiła mu ją na głowie, po czym jednym szybkim ruchem dłoni wykonała blachę na tej puszce płaszcząc ją idealnie.
- Zwariowałaś? To boli! 
- Chłopaki nie płaczą. Mój tym bardziej.
Gdy Kaśka odeszła, Malina rozłożyła bezradnie ręce.
- No, widzisz? I co ja mogę? Ale czekaj chwilę.
Wstała, spojrzała na odwróconą plecami Maczetę, po czym szybkim ruchem uniosła i opuściła tiszert.
- Specjalnie dla najlepszego kumpla mojego brata.
Zanim jednak ta sytuacja miała miejsce, Anita podeszła do Mirka, wzięła go pod rękę, po czym spytała Mali:
- Mogę ci go porwać na chwilę?
- Pewnie.
- Nie mieliśmy nigdy okazji sobie pogadać. Pokażę mu teren, czy inne okoliczności przyrody.
Mala tylko się uśmiechnęła, jeszcze bardziej niż robiła to zwykle, choć jak zwykle całą sobą. Trudno orzec, po jakim czasie wrócili, bo kto na tak fajnej imprezie go liczy? Za to po jeszcze dalszym czasie Anita zeszła się z Roxy. Powapowały chwilę Ziela, wreszcie Ruda westchnęła pokazując ukradkiem głową na Malę siedzącą na kolanach Mirka:
- Oni są naprawdę rozczulający. Popatrz na nich tylko jak są razem. To się nazywa duża, prawdziwa miłość.
- No...
- A jak go wyczuwasz? Widziałam, że wychodziliście?
- Co ja mogę powiedzieć po niecałej godzinie rozmowy? Robi fajne wrażenie. Nawet więcej, bo bardzo sensowne. Przytomny gamoń.
- To mi jeszcze powiedz, co ty mu powiedziałaś?
- Ja? Co mu niby miałam powiedzieć?
- Nitka! Akurat widziałam, jak raz spojrzał na ciebie. To był błysk. Ale mnie to już wystarczyło. To co mu powiedziałaś?
- Właściwie nic takiego. Takie tam pierdoły, bzdety, truizmy. Że mu się trafiła najlepsza dupa na świecie?
- No, prawie. 
- Przecież nas nie liczyłam.
- Ale to nie wszystko? Bo tamto on już wie i tak.
- Tak, nie wszystko. Powiedziałam mu, że jeśli on coś spieprzy, to my mu zrobimy z dupy jesień mezozoiku, czy jakoś tam ma mieć przesrane, mniejsza o sformułowania. 
- A zrobimy?
- Nie zrobimy.
- Pewnie, że nie. Bo on nic nie spieprzy. Trza myśleć pozytywnie.
Zachichotały nagle obie, tak sobie po prostu, normalnie, nic specjalnego, jak to czasem po dobrym Zielu się zdarza.
- Zostało tam coś jeszcze?
Zadając to pytanie Anita wyjęła waper z rąk Rudej.

26 czerwca 2025

SABAT I PO SABACIE

Sabatorium na posesji Anity było już gotowe na początku czerwca, ale wielki letni sabat wcale się tam nie odbył. Że tak będzie było jasne już jakiś ponad tydzień wcześniej, gdy Roxy zajrzała do Anity do domu obgadać sprawy. Obie przyglądały się kartkom leżącym na stole. Były to wydruki listy wiedźm mających przyjechać na wspomniany sabat. Długą chwilę ciszy pierwsza przerwała Ruda:
- Mam takie wrażenie, że przegięłyśmy.
- Rozumiem, że nie zadamy debilnego pytania?
- Że jak to się mogło stać? Nie, nie zadamy go. Jedyne sensowne, to gdzie upchamy te jebane ponad czterdzieści dup?
- Plus nasze. Ale ja mam odpowiedź.
- No?
- Nigdzie.
- Chyba nie chcesz...
- Nie, tego na pewno nie chcę.
- To znaczy, że...
- Dokładnie to znaczy.
- Czyli my się już dogadałyśmy.
- Byle tylko pogoda była. Żeby nie padało.
- Myśl pozytywnie że nie będzie, to nie będzie. Zresztą wiedźma nie z cukru, nie rozpuści się. Kiedyś sabaty były tylko na świeżym powietrzu. Deszcze, nie deszcze, mróz, tornado, burza piaskowa, opad radioaktywnych żab... I żadna nie narzekała.
- Dobrze. Która wyśle memo do wszystkich o miejscu akcji?
- Malina. Dużo siedzi w witchnecie, więc to dla niej sekunda. Zaraz do niej zadzwonię. Teraz która poprowadzi to całe zamieszanie?
- Rzucamy monetą? Albo nie, mam lepszy pomysł.
Jaki to był pomysł okazało się w czwartek przed sabatem, gdy cała piątka umościła się przy stoliku w Pleciudze. Ponieważ na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy, to zaczęła Roxy:
- Maleczko, jak forma przed inicjacją?
Zapytana, jak zwykle uśmiechnięta całą sobą tylko wzruszyła ramionami. Bo nie było to zbyt mądre pytanie. Na brak formy Mala nigdy nie narzekała. Piłkę przejęła Anita:
- Próbę ci wyznaczy Ciocia Lala, jako bezpośrednia patronka tuż przed, ale my ci do kompletu dorzucimy coś od siebie. Od cioci Nitki i cioci Wiewióry. Cieszysz się?
- Jak od was, to się cieszę w ciemno.
- Wiem. Otóż sytuacja zaistnieje taka, że poprowadzisz sabat.
- O kurwa! Grubo.
To już był wtręt Maliny, która swoją ulubioną minę słodkiej idiotki zmieniła na minę zdziwionej słodkiej idiotki. Za to Kaśka spytała konkretnie i na temat:
- Kto ma ją suportować?
- Wy. Ty i Lalka.
- Fajnie. To teraz już wiem.
Mala nie robiła wrażenia zmartwionej otrzymaną wiadomością...
Za to w sobotę na starym, nieużywanym lotnisku za miastem zebrała się spora grupka nader atrakcyjnych pań. Ubrane były rozmaicie, gdyż żaden dress code tam nie obowiązywał. Każda dzierżyła parasolkę oraz składany stołek turystyczny. Choć do wschodu Słońca jeszcze trochę brakowało, zaś zbliżający się do fazy nowiu Księżyc bardzo skąpo udzielał światła, to wcale nie było zbyt ciemno. Fotonów dostarczały niektóre fryzury dzięki zaklęciom metamorfo. Tak więc wszystkie kobiety od razu rozpoznały zbliżającą się Anitę i Roxy. Trochę gorzej było jeśli chodzi o towarzyszące im Kaśkę i Malinę, po prostu nie wszystkie je znały. Za to doskonale znały, choć nie zawsze osobiście, kroczącą za nimi Ciocię Lalę. Niektóre miejscowe pamiętały też młodziutką, długowłosą blondynkę idącą obok, to ona sypała krąg przed akcją sylwestrową. Ale żadna nie spodziewała się, że to właśnie ona poprowadzi cały sabat. Tak więc ze zdziwieniem patrzyły wzajemnie na siebie, gdy Ciocia Lala wskazała na nią oświadczając tonem wykluczającym polemikę:
- To jest Mala, moja uczennica. Ona tu teraz rządzi do końca spotkania. To co, dziewczyny? Zaczynamy zabawę?
Zaś Mala dodała:
- To ja was bardzo, bardzo ładnie proszę o krąg i kopułkę.
Po chwili cała grupka zniknęła z oczu postronnego obserwatora pod kopułą niewidką, gdyby taki akurat znajdował się nieopodal.
Za to gdy się pojawiła z powrotem było już dość jasno. Ciocia Lala stojąca tak nieco bardziej na jej obrzeżu podniosła rękę i głośno uprzedziła gwar rozmów, który bez wątpienia zaraz miał nastać.
- Poczekajcie chwilę, nie rozchodźcie się jeszcze.
Ruszyła do środka w kierunku stojącej tam Mali. Wiedźmy na jej drodze rozstępowały się bez słowa, zaś gdy doszła do celu mocno uścisnęła dopiero co zinicjowaną czarownicę mówiąc:
- Zuch dziewczyna.
Potem rozejrzała się po zgromadzonych, wreszcie zatrzymała wzrok na jednej, wyglądającej na nastolatkę, wskazała na nią palcem i oświadczyła:
- Ty!
Do wskazanej szybko podeszła Mala, po czym polizała ją po obu policzkach. Za to Ciocia Lala wydostała się była na zewnątrz grupy i ruszyła w kierunku stojących nieopodal aut. Odprowadzało ją mnóstwo spojrzeń, jedno należało do Kaśki, która powiedziała do Maliny to, co zawsze mówiła przy takiej okazji:
- Nigdy nie będę miała takich pośladów jak ona.
Na co Lalka odpowiedziała również już rutynowo:
- Pierdolisz. Masz najlepszą pupę świata. Nie licząc mojej, rzecz jasna. Lustereczko powiedz mi przecie... 
Nagle urwała i zmieniła temat:
- Czyli Ciotka ma nową uczennicę. Znasz ją?
- Kogo?
- No, tą małą, co ją wybrała.
- Nie, nie wiem kto to jest. Ja większości ich nie znam. A mocy nie rozpoznam w tym cipowisku. Za gęsto jest.
- Ja ją znam.
To wtrąciła stojąca obok Roxy. 
- Ona się uczy u tej z warkoczami, co tam stoi obok, Anita ją kiedyś szkoliła. Tylko jest jeden kłopot. Ta siusiara mieszka na drugim końcu kraju.
- Na szczęście nie nasz to kłopot.
- Ojtamojtam, będzie dojeżdżać. Zresztą teorii może się uczyć zdalnie. Nita mnie tak szkoliła.
Tak podsumowała Kaśka, po czym wszystkie ruszyły w kierunku Mali, aby świeżo upieczonej czarownicy pełną dupą udzielić należnej jej porcji lizów, tudzież obścisków. Zebrane sabatowiczki powoli zaczynały się rozchodzić, niektóre jeszcze stały po kilka oddając się pogaduchom, zaś gdy Roxy już wypieściła Turbinę podeszła do stojącej obok Nity zagajając:
- Po takim sabacie to ja mam takie osy w dupie, że ja pierdolę. Wiesz, co w domu zrobię Miśkowi? To posłuchaj, mam już gotowy cały plan. Nazwę go Operacja Płonące Dziury. Zacznę od...
- Tak, wiem. Czekaj chwilę, muszę pogadać z tą Ciotki wybranką.
Mówiąc to Anita szybko oddaliła się, aby nie słuchać kolejnej porcji erotycznych opowieści Rudej, którymi ta ją zwykła częstować, gdy rozmawiały we dwie. Poza tym zresztą ona miała tak samo, więc los Borka jeszcze przed wieczorną imprezą był przesądzony. Różnica była tylko taka, że Nita nigdy nie planowała detalicznie takich sesji, tylko improwizowała na pełnym spontanie. Mizianie według rozpiski to nie był jej styl.

14 czerwca 2025

NIE PIJE, NIE BIJE, ALE... /suplement/

Mimo poniedziałkowego spotkania wiedźmy i tak się jeszcze zebrały w czwartek. Pierwsze pojawiły się Anita i Roxy, po czym ta druga szybko zdążyła opowiedzieć tej pierwszej jak ją ostatnio przeleciał Misiek, tudzież vice versa. Ruda już tak ma, że zasadę, iż prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko traktuje wyjątkowo poważnie. Od erotomańskiego gawędziarstwa różni się to tym, że ona nie kłamie, poza tym relacjonuje to tylko właśnie Nicie. Tej zaś czasem udaje się temu zapobiec, ale czasem nie udaje, więc dostaje kolejną lekcję, jak to się robi. Potem przyszła Malina ze swoją tradycyjną miną słodkiej idiotki, która to niejednych już zwiodła. Zaraz po niej dołączyła Mala jak zwykle radośnie roześmiana całą sobą. Na jej widok Roxy zrobiła zdziwioną minę popartą pytaniem:
- Słodka, co ty masz na sobie?
- To jest ta kiecka regionalna, którą kupiłam sobie na wyjeździe.
- A, ta, co Mirek dostał sraczki przez nią, tak?
- Może niedokładnie tak było, ale niech już będzie. Aha, za to Kasi dziś nie będzie. Od razu po pracy wzięła pojechała do...
Tu Anita weszła jej w słowo:
- Do nas, wiem. Znaczy centralnie do Borka. 
- Czemu?
- Bo to najlepsza psiapsia jego siostry?
- Chyba niewiele mi wyjaśniłaś.
- Dokładnie to już trzeci raz pod rząd.
- Skąd u niej nagle taki napływ uczuć?
Mala spojrzała na Malinę, ale ta nie zareagowała. Za to Anita pokręciła głową i oświadczyła z głębokim przekonaniem.
- To nie jest dobry pomysł pytać właśnie jej.
- Nie wie?
- Wie, ale nie powie. Kaśka sama ci nie powiedziała?
- Może nie zdążyła, a ja nie pytałam.
- To czemu mnie nie zapytasz?
- Bo sama mi powiesz.
Tu Roxy nagle dokonała wtrętu:
- Ciekawie rozmawiacie. Gdzie ta nasza pani od zamawiania kawy? To po pierwsze. Po drugie, to mnie też zaciekawiło, jakie Piękna ma konszachty z Faliborem.
- Kaśka rozkiminia.
- Twojego chłopa?
- Nie jego centralnie. Tylko jego mutację. Borek umie emitować impulsy antygrawitacyjne. Za to Kaśka chce się tego nauczyć. Tak jej odbiło ostatnio.
- To jest możliwe w ogóle?
- Nie. Ale możliwa jest magiczna emulacja takiej emisji. To się jej uda, bo choć krótko czaruje, to jej zdolność wynajdywania nowych zaklęć jest wielka. Dimak już rozpracowała, to z antygrawem też sobie świetnie da radę.
- Co to jest dimak?
- To jest taki ni to cios, ni to nie cios. To działa tak, że na przykład dotykam ci czoła, po czym masz krwiaka na mózgu. Koncentracja uaktywnionej energii we wnętrzu ciała. Właściwie to jest fikcja, miejska legenda, ale my akurat możemy to emulować magią.
- Ty to umiesz?
- Może tak, może nie.
- Nauczysz mnie? 
- Ciebie uczy sama Ciocia Lala, nie chcę jej zaburzać procesu dydaktycznego. Zresztą po co ci magia bojowa? Ty wystarczy, że bardzo, bardzo ładnie poprosisz, po czym złol sam się kładzie.
Tu do rozmowy wcisnęła się Roxy:
- Czekaj Młoda, ja ci to wyjaśnię nic nie zaburzając. Czynna magia bojowa to dość specyficzna odmiana klątw. Działają szybko, od razu, nie można ich zdjąć, tak, jak innych klątw, bo po prostu nie ma czego już zdejmować. Według naszej linii przekazu dość niechętnie się uczy młode dupy takiej magii jeszcze przed inicjacją. Mnie i Nity Ciocia Lala nie uczyła tych technik zbyt entuzjastycznie, same musiałyśmy się nauczyć tkania wielu takich zaklęć. My też nikogo nie uczymy. Dopiero jakiś czas po inicjacji, wtedy można się indywidualnie jakoś dogadać. Czy to jest dobry pomysł, nie wiem. Od teorii jest Anita, ja się mniej na tym znam.
Anita korzystając z pauzy, którą wykonała Roxy uzupełniła:
- Ja uważam, że dobry. Większość zwykłych klątw wymaga co najmniej chwili pomyślenia. Przy zaklęciach bojowych nie ma na to czasu. Działasz spontanicznie. Założenie jest takie, że do inicjacji taka początkująca wiedźmulka niekoniecznie ten swój spontan kontroluje. Ale są wyjątki. Być może z tobą bym zaryzykowała. Ale może poczekaj jeszcze te kilka dni do sabatu. Potem będzie inna rozmowa. Wiedźma pełną dupą to wiedźma pełną dupą.
Mala zrobiła lekko zdziwioną minę:
- Zaryzykowała? Czym tobie może grozić uczenie takich zaklęć?
- Mnie niczym. Ale może zagrozić uczennicy.
Przybycie kelnerki przerwało ten temat, przerwało również Malinie wiercenie się na krzesełku, nie spowodowane jednak robakami, tylko raczej zniecierpliwieniem. Za to gdy na stoliku pojawiły się parujące filiżanki pleciugato i rurka z kremem Turbina zagaiła:
- Niteczko, ja bym cię bardzo, bardzo prosiła...
Ta jej jednak przerwała:
- Po takim początku nie sposób ci odmówić.
- To żebyś na imprezie po sabacie nie gadała z Mirkiem o tych polowaniach. Dobrze?
- O jakich polowaniach? A, o polowaniach. A czemu?
- Bo my już się dogadaliśmy. Ruszyłam temat jeszcze raz, obiecał mi, że nie będzie strzelał. Nie dotknie się nawet do fuzji.
- To chyba już mówiłaś. 
- Tak, ale ja mam jeszcze pomysł. Plan dodatkowy.
Malina nagle się ożywiła:
- No? Co to ma być?
- Pojadę z nim na najbliższe polowanie.
- To też już mówiłaś.
Za to Roxy wtrąciła:
- Myślałam, że to raczej męski sport.
- Nie, dlaczego? Niektórzy jeżdżą z dziewczynami. Czasem też dziewczyny polują. Jak pojadę, to będzie zabawnie.
Anita kiwnęła głową.
- Dobrze, sama go nie zaczepię, ale jak wyjdzie coś na ten temat, to wyrażę opinię. Że polowanie to kiła i kupa.
- Tylko jednego mu nie mów.
- Dobrze, tylko czego mam nie mówić?
- O moim planie, tym dodatkowym.
Tu nagle znowu uruchomiła się Lalka:
- Maleczko, jakaś zakręcona jesteś. Ale może masz rację. Jak nam nie powiesz, jaki to plan, to faktycznie żadna cię nie wyda.
- Właśnie wam mówię.
- To zacznij wreszcie.
- Pamiętacie Sylwestra?
Roxy spojrzała po wszystkich i spytała:
- My znamy jakiegoś Sylwestra?
- O imprezie mówię. Cośmy wtedy zrobiły?
Anita nagle okazała zrozumienie i zaśmiała się.
- Ahaaa. To. Dobre!
Za to Malina nie rozumiała.
- Co myśmy zrobiły?
- Przede wszystkim wykonałyście z Mariolką genialny striptiz, ale za to dzień wcześniej pojechałyśmy wszystkie na stare lotnisko i...
Lalka pacnęła się dłonią w czoło.
- Już kojarzę. Skasowałyśmy wszystkie fajerwerki w mieście.
Popatrzyła na Malę i dodała:
- A ty, niedobra dziewczyno chcesz wykręcić taki sam numer na polowaniu. Wtedy nas była jakaś setka piczek. Dasz radę sama?
- Wtedy było wielkie miasto do ogarnięcia, mnóstwo materiałów wybuchowych. Teraz będzie niewielka grupka osób, to ile będą mieli amunicji? Raczej sobie poradzę, ale jakby co...
- Jakby co, to od czego masz siostry? Zadzwonisz do nas, a my ci wykonamy transfer mocy. Możemy to zresztą przećwiczyć na sabacie, co ty Nita myślisz?
- Czemu nie? Będzie straszny rejwach, bo mamy już ponad trzydzieści zgłoszeń, jedno wielkie cipowisko. Ale po to jest sabat, żeby czarować. Maleczko, kiedy to polowanie ma być?
- Jakaś połowa lipca. Dokładnie się jeszcze dowiem.
- To mamy dogadane.
- Kaśki pytać nie trzeba, na pewno w to wejdzie.
- Jutro w klubie jej powiem. Tylko dziewczyny...
- Wiemy, wiemy. Dupska na kłódki. Bo jak się Mirek dowie, to może być bardzo mało fajnie. Za to już na miejscu nikt nie wpadnie na pomysł, że mają jonaszkę, sabotażystkę, która im zepsuła zabawę.
- Nic im nie zepsuję. Co najwyżej zmodyfikuję sposób spędzenia czasu. Będą sobie strzelać, ale fotki. Poza tym już po fakcie, jak wrócimy to nawet mogę Mirkowi powiedzieć, co się stało. Próbkę czarów już miał. Przemyślę to sobie jeszcze.
Temat zamknęła Malina ideologiczną konkluzją:
- Wszystkich polowań nie zmodyfikujesz. Ale próbować trzeba.

08 czerwca 2025

NIE PIJE, NIE BIJE, ALE...

Nie wiadomo dokładnie, jak powinna zachowywać się młoda szefowa działu technicznego po powrocie ze swojego pierwszego urlopu. Być może istnieją jakieś instrukcje, czy podręczniki na ten temat, jednak Mala nigdy takich nie czytała. Gdy po raz pierwszy od paru tygodni weszła rano do fitness klubu Oktagon działała spontanicznie. Najpierw swoim zwyczajem obeszła cały obiekt witając się ze wszystkimi, kogo tylko spotkała na swojej drodze. Nie pominęła nikogo, dla każdego miała porcję swojego radosnego uśmiechu. Przy okazji też jej mangowym oczom nie umknęło nic, co mogłoby być do zrobienia. Po tym wstępnym obchodzie poszła do magazynku, wzięła pierwszy wolny wózek ze sprzętem oraz środkami czyszczącymi, po czym poszła do którejś szatni, aby zrobić tam porządek. Mala nigdy nie wydawała nikomu żadnych poleceń, tylko świeciła własnym przykładem, co najwyżej jedynie bardzo, bardzo ładnie prosiła, aby coś zostało zrobione. Nikogo też nigdy nie opierdalała, bo skoro wszystko szło jak należy, to nie było takiej potrzeby. Swego czasu Roxy nie chciała przyjąć Mali do pracy, do tej pory uważa to za swój wielki błąd życiowy. Gdy Turbina ogarnęła już szatnię chwyciła za komplet narzędzi, po czym wykonała kolejny obchód klubu. Tym razem zajęła się wszystkimi mijanymi urządzeniami, między innymi podokręcała wszystkie możliwe śruby maszyn do ćwiczeń. Dopiero około pory lunchu bardzo, bardzo ładnie poprosiła zastępującą ją do tej pory podczas urlopu koleżankę, aby spotkały się przejrzeć bieżące faktury oraz inne papiery, które niejako siłą rzeczy są generowane podczas większości takich prac. Potem zajrzała do gabinetu Stryja, głównego szefa klubu na kawę, zaś audiencja zakończyła się tradycyjnym klapsem na szczęście.
Te klapsy mają swoją długą historię. Gdy Stryjo dowiedział się, że Mala ma chłopa próbował zaprzestać tych praktyk uważając, że nie wypada. Jednak Mala była uparta tłumacząc mu, że te klapsy nie mają żadnych erotycznych podtekstów. Po czym bardzo, bardzo ładnie go poprosiła, aby nadal kontynuowali ten zwyczaj. Na wszelki jednak wypadek na czas tego rytuału zamykano drzwi do gabinetu, aby uniknąć zbędnych, głupich plotek. To była tylko ich tajemnica. No, może jeszcze Kaśka coś tam wiedziała, ale Kaśka to Kaśka, prawdziwa psiapsia, której mówi się wszystko. Skoro zaś Kaśka, to także Malina, ale dalej już panowała ścisła omerta.
Pod koniec szychty Mala bardzo, bardzo ładnie poprosiła właśnie Kaśkę, aby ta jej pożyczyła esesmana. Jak pamiętamy, esesman to jest oldskulowy, vintażowy motocykl Maczety, którego nigdy nie pożyczała nikomu. Ale Mala była wyjątkiem, gdyż potrafiła dobrze powozić każdym pojazdem, mógł to być czołg, kombajn rolniczy, czy też nawet monstrualna psyklokańska pancerna podsiębiernie zasięrzutna koparka zaczepno obronna. Piątka wiedźm umówiła się na czwartkowe spotkanie na babskie ploty, ale że czarownice nie tworzą problemów tam, gdzie ich nie ma, więc czwartek czasem może być poniedziałkiem. Mala jednak przedtem chciała zajrzeć do kilku miejsc na mieście, więc esesman był najlepszą miotłą na tą okoliczność.
Poźnym popołudniem przy stoliku w Pleciudze umościły się cztery znane nam panie. Jak zwykle zamówiły po dużej pleciugato na cipę, plus rurkę z bitą śmietaną dla Maliny. Ta rurka to jest temat na całkiem osobne opracowanie. Oferta kafejki zawierała wiele znakomitych łakoci, także takie rurki. Ale jakże epicko Lalka potrafiła ten przysmak konsumować! Kiedyś za taki publiczny pokaz spalono by ją na stosie plus wszystkich innych, którzy widząc to nie rzuciliby pierwsi bambulem. Obecne czasy są normalne, zepsute do szpiku kości, więc choć każda siusiara potrafi już to samo, to nikt na to nie zwraca uwagi.
W pewnym momencie Kaśka nadstawiła ucha i oznajmiła:
- Jedzie. Dojechała. Właśnie parkuje.
Do przytulnego wnętrza Pleciugi raczej nie docierały odgłosy uliczne, ale huk silnika esesmana to nie był jakiś tam sobie tylko zwykły odgłos uliczny.
- Kiedyś mi za to wsadzą.
Mruknęła Kaśka, zaś Malina pisnęła:
- Mi, czy mnie? Ci, czy ciebie?
- Ojtamojtam, pomyłka freudowska.
Zaś po minucie, czy dwóch w drzwiach lokalu pojawiła się Mala, co wywołało pewne ożywienie przy stoliku:
- Wygląda jak milion dolarów.
- Ale moc jej pulsuje prawidłowo.
- Tylko majtki jej widać.
- Tak się teraz szyje sukienki, żeby się zadzierało.
- Wiem, sama takie nieraz noszę. Tylko od kiedy top do pępka to się nazywa sukienka?
- Pierdolisz jak dziaders. Jeszcze powiedz do kompletu, że cycki ma na wierzchu.
- Ciuch ma fajny, ale z aurą coś u niej nie tak.
- Zaraz ją przepytamy, jak podejdzie.
Mala zaiste wyglądała zjawiskowo, gdy jak zwykle uśmiechając się całą sobą kroczyła przez kafejkę, jednak jej aura była dostępna już tylko oczom czarownic. Gdy tylko podeszła do stolika już się schylała, aby uściskać i polizać siedzącą najbliżej Malinę, jednak Kaśka był szybsza. Uniosła się, chwyciła Turbinę wpół, obróciła pupą do reszty, po czym uniosła jej rąbek sukienki.
- Ożkurwa!
- Masakra!
- Ten twój Mirek ma wciętą rękę!
Kaśka zaoponowała:
- Nic z tych rzeczy. To tylko esesman ją pocałował siodełkiem na wyboju. Mówiłam ci Słodka już nieraz, że do tego motoru trzeba zakładać odpowiednie gacie.
Niczym nie skonfundowana Mala wywinęła się psiapsi i ruszyła na czułe obściski z pozostałymi. Dopiero gdy zaczęła się mościć na krzesełku syknęła:
- Ała!
- No, i właśnie. Niebieska plama na dupie to nie kłopot, kłopotem jest to ała. Jak jedziesz, to nie czujesz, zabawa jest potem.
Co prawda wszystkie wiedźmy posiadają pewną zdolność szybkiej regeneracji, jednak życie to nie komiks, zaś czarownice to nie mutantki typu Sabretooth, więc podlegają pewnym ograniczeniom.
- Pocałujesz? Szybciej mi przejdzie.
- Kasia jest zbyt pruderyjna, ale ja to wykonam z przyjemnością. Wstawaj Młoda.
Mówiąca to Malina wykonała zabieg tak szybko, że Anita i Roxy nie zdążyły sięgnąć po telefony, aby uwiecznić tą scenę. Za to gdy Mala znowu usiadła sama wyjęła telefon, po czym puściła go dookoła do obejrzenia.
- To jest cała moja dokumentacja z wyjazdu. Bierzcie, oglądajcie, zaspypujcie mnie pytaniami. Tylko się nie pobijcie.
- Tu też możemy zajrzeć?
Malina pokazała na ekranie folder oznaczony serduszkiem.
- To są fotki dla dorosłych, nie znasz zaklęcia.
Przez najbliższą godzinę sytuacja przy stoliku była dynamiczna. Panie wyrywały sobie telefon, faktycznie też zasypywały Malę pytaniami, do grona przyłączyła się też kelnerka, która donosiła jakieś kolejne zamówienie, wreszcie aparat wrócił do właścielki. Zapadła chwila ciszy zaburzanej jedynie odgłosami siorbania zawartości filiżanek, wreszcie odezwała się Anita:
- No, toście trochę świata oboje objeździli. Jeszcze nieraz do tego wrócimy, ale ja mam, jakby to powiedzieć, taką ochotę zapytać...
Przerwała jej Roxy:
- Nita, nie zamulaj. Uproszczę: Maleczko, nie podoba nam się twoja aura. Czy chcesz nam coś powiedzieć, o czymś z nami pogadać? Nie musisz, ale... Prawdziwe psiapsie mówią sobie wszystko.
Radosny uśmiech Mali nie zniknął, ale jakby nieco przygasł.
- No... Dobrze... Było coś takiego. Ale ja najpierw siku.
Zaś gdy wróciła zakontynuowała:
- Było coś takiego... Nie wiem, było, może jest...
- Coś z Mirkiem?
- Cicho, daj jej mówić.
- Bo wiecie, ja tak naprawdę jestem młoda dupa, nie mam żadnych doświadczeń... No, oprócz tych kiedyś, ale tego nie liczę. Po prostu nie znam się na chłopach. Tyle tylko, co wiem od was. Kiedyś, jakoś tak niedawno Ciocia Lala mi powiedziała, że nawet po jakimś czasie bycia razem mogą wyleźć różne dziwne rzeczy. Nitka, ty wiesz najlepiej, masz najdłuższy związek, to jak to jest?
- Hm... Borek jakoś od dawna mnie niczym nie zaskoczył, zwłaszcza niczym przykrym, ale ja przy Cioci Lali to jestem mniej niż siusiumajtka. Nikt jej biografii dokładnie nie zna, ale chłopów zaliczyła legiony na różne sposoby, więc raczej wie, co mówi. 
- Roxy, a ty co mi powiesz?
- Ja się może znam na chłopach, ale bardzo słabo na związkach. To jest istotna różnica. Ale może przejdźmy do tematu. Czym cię ostatnio zaskoczył ten twój Mirek?
Malina i Kaśka spojrzały na siebie wymieniając komunikat:
- Nie wiem, kurwa, o co chodzi.
Za to piłkę znowu przejęła Anita:
- Na pewno nie wylazło, że pije, bije, czy puka jakieś szony na boku, bo wtedy by chyba nie było tej całej rozmowy, ty zaś byś już była singielką, tak? Czyli jakaś niższa półka, jednak wyższa, niż nie zamykanie deski na dzbanie. To co to jest?
- Nie pije, nie bije, deski to akurat ja nieraz nie zamykam, ale on za to... Jakby to krótko ująć? On strzela.
Cała pozostała czwórka spojrzała na siebie, a Roxy zagaiła:
- Rozumiem, że nie o takie kosmetyczne strzelanie chodzi? Bo to akurat jest super, dobrze robi na cerę, tylko czasem oko szczypie, jak źle trafi.
Tu Anita przerwała:
- Ruda, bądź może poważna, co? A ty nam Młoda powiedz, kim on jest? Płatnym killerem? Tajnym agentem? Czy może myśliwym?
- Kurwa, myśliwym, ale syf!
To był akurat wtręt Maliny. Za to Mala dodała:
- Prawie myśliwym.
- Jak to prawie?
- No, takim początkującym.
- To znaczy?
To akurat Kaśka uznała za stosowne coś powiedzieć.
- To znaczy, że... To ja może od początku.
- Znakomity pomysł.
- Bo jak już wracaliśmy do kraju, to on mnie spytał, czy mam jakieś ciuchy moro. Rzadko takie noszę, ale coś tam by się znalazło. To on mówi, że w sobotę jedziemy na polowanie. Jakie znowu kurwa polowanie? Tak krok po kroku wreszcie zeń wszystko wydłubałam. Że nie jest myśliwym, że nie należy do żadnego klubu, że nie ma nawet broni, tylko dadzą mu na miejscu, ale że go zaprosili. Nie pierwszy zresztą raz. Takie spotkanie integracyjne. Że przy okazji omawia się tam ważne interesy. 
Roxy ożywiła się nagle:
- To tak, jak faceci umawiają się na golfa, czy tenisa. Sama byłam kiedyś na takim tenisie. Ale był czad! Tylu chłopów, ona jedna, do tego grać nie umie. Ale opłacało się, bo ogarnęłam jedną ważną sprawę dla mojej firmy. 
- Tak, tylko że przy golfie, czy tenisie nie morduje się nawet przepiórek. No, to ja go bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żebyśmy nie jechali. Trochę marudził, ale wtedy go dalej bardzo, bardzo ładnie poprosiłam, żeby przestał marudzić.
- Zadziałało?
- Pewnie, ale obawiam się, że to nie koniec. 
Wtedy wtrąciła się Anita:
- To mi coś przypomina. Nasze firmowe tartaki.
- Co to jest?
- To są wyjazdy integracyjne. Głównie ostre ćpanie, zaś jak nazwa wskazuje także ostre dymańsko. Ale żeby nie było, to ważne firmowe sprawy też się tam przy okazji ogarnia. Kiedyś na to jeździłam, Borek zresztą też. Ale jak zaczęliśmy być razem, to pojechaliśmy tylko raz. Potem jakoś nam wyszło, że już nas to nie bawi. Do tej pory firma się nie zawaliła od naszej absty... Absencji, ale na jedno wychodzi. Aha, tylko raz jeszcze Borek pojechał sam. Jako ochroniarz swojej ukochanej siostrzyczki Malinki, bo ją dupa tak swędziała, że go uprosiła, żeby ją tam wkręcił jako osobę towarzyszącą. Lalka, pamiętasz?
- Pewnie. Fajnie było. Rypałam pięciu na raz, czy też oni mnie, na jedno wychodzi. Ale wiecie co? To jest zabawa na raz. Potem już mi się odechciało.
Tu odezwała się Kaśka:
- Dobrze, ale to już ma się nijak do sprawy. Mala, powiedz czy masz problem, jeśli tak, to jaki i jak ci możemy pomóc?
- Właściwie to mi wciąż wszystkie pomagacie, już prawie od roku. Najważniejsze jest, że mnie teraz słuchacie, że mam się komu wygadać. Teraz wiem jedno, że uwielbiam się z tym chłopem miziać, mój ci on jest, ale nie chcę się miziać z mordercą niewinnych zwierzaczków. Więc mam pewien pomysł.
- No?
- Na następne polowanie z nim pojadę, ale nie dam mu dotknąć broni. Ma fiuta jak trzeba, nie musi go sobie sztukować. Za to na kolejne pojedziemy też razem, też do lasu, ale sami, zero broni. Jestem pewna, że jego biznesy od tego nie ucierpią, ale on musi sam się do tego przekonać. Może być taki plan?
Anita skinęła głową.
- Seems good. Nie wiem, jak reszta, ale na dziś ten temat można zamknąć. Za to ja teraz ponowię moje stare, wścibskie pytanie. Czy on już wie?
- Że czaruję? Wie. Powiedziałam mu, ale nie wierzył, nie za bardzo zresztą rozumiał. To ja mu coś pokazałam. Zaklęcie metamorfo, najprostsza wersja, zmiana koloru włosów. Jak się kochaliśmy. Bo daje mu głowy naturalna blondynka, on zamyka oczy, a gdy otwiera nagle widzi rudą. Ale miał minę! To jeszcze nie koniec, bo jeszcze pukał mnie od tyłu, a tu nagle na moich plecach wyświetla mu się napis mocniej kochanie.
Roxy aż się usmarkała ze śmiechu.
- Po takim numerze powinien trafić do Oblęcina.
- Był na haju, prawie dochodził, więc dał radę. Ale to jeszcze nie wszystko. Parę dni później wyłapał ostrą sraczkę po jakimś badziewnym ulicznym egzotyczny żarciu.
- Nie mogłaś go ostrzec, nie wyczułaś sprawy?
- Mnie przy tym nie było, bo mierzyłam sukienkę, taką miejscową, narodową w takim małym sklepiku obok.
Tym razem wszystkie wiedźmy zarechotały chórem.
- Dopiero potem w hotelu, jak zobaczyłam, że on już godzinę koczuje na wazonie, to go szybko wyleczyłam. Położyłam mu dłoń na brzuchu, wymarotałam jakieś lipne zaklęcie dla efektu, po czym chory stał się zdrów. Wtedy chyba dopiero pojął, jaka mu się wspaniała kobieta trafiła.
Malina skwitowała to następująco:
- To była taka inna wersja lekcji przez dupę do głowy. Ale to też może znaczyć, że dość szybko dotrze do niego zasada, że do zwierzaczków się nie strzela.
Za to Anita spytała Mali:
- Czyli mam rozumieć, że na wieczornej imprezie po letnim sabacie będziecie razem? To zanim chłopaki zaczną go upijać my zrobimy mu takie pranie mózgu, że może nawet twój plan nie będzie potrzebny. Rzecz jasna bez czarów, samą magią naturalną.

02 czerwca 2025

w poniedziałki nic się nie dzieje /chwilówka/

- Kto umarł?
- Polska.
- Znowu? Co teraz?
- Nic. Na razie się kurwa upijemy. Kontrolnie!
- Znaczy pod Zioło?
- Nie inaczej. Kto jara Ziele chla niewiele.
- Co potem? Znaczy we wtorek, jak odeśpimy.
- To, co zawsze. Po porannych rytuałach zapierdalamy dalej swoje.
- Robota w czarnej dupie przeważnie dostarcza nieco problemów. Pierwszy jest taki, że robi się w czarnej dupie.
- Damy radę, mamy to oblatane.
OSZAR »