
- Jaki kot? Jaka góra?
- Duży kot.
- Puma w Andach? Irbis w Himalajach?
- Bardzo duży kot. Największy. A góra to lodowa. Na morzu.
- Na takiej to chyba foka? Albo biały niedźwiedź?
- Przecież mówię, że kot.
- Mam! Lew morski. Uchatek.
- Lew nie jest największy.
- To ja już nie wiem.
- Tygrys idioto! Tygrys, pasiaty taki.
- To akurat wiem. Takim idiotą to jeszcze nie jestem.
- Takim nie.
- Okay, może innym. Ale co robi tygrys na ajsbergu?
- Na czym?
- Ha! Tu cię mam. Na górze lodowej! Idioto...
- Okay. Niech będzie, że remis w idiotach.
- Ale nadal nie wiem, co on tam robi?
- Kto?
- Ten tygrys.
- Gdzie?
- Na tym ajs... Na tej górze lodowej.
- SYM-BO-LI-ZU-JE.
- Ale yo. Znaczy metafora taka?
- Taka. A teraz się zamknij. Ja mówię.
- Ale...
- No!
- ...
Okay, już jest cicho. Jak człowiek jest cicho, to lepiej słucha. A jak lepiej słucha, to może czegoś się dowie.
Mówi się, że prawdziwy mężczyzna nie płacze. To jest taki sam kit, jak to, że prawdziwa dama nie pierdzi. Pierdzi, pierdzi, jeszcze jak. Nawet królowa angielska pierdzi. Tylko umi i wie kiedy. No, chyba że nie jestem prawdziwym mężczyzną tylko gender jakiś. Ale to już nie do mnie pytanie, tylko do moich kobitek.
W każdym bądź razie ja się popłakałem. To było jakoś tak w długi weekend: Halloween, Święto Zmarłych plus Dziady. Wtedy to oto właśnie zachciało mi się. Do lapka mi się zachciało, njusa jakiegoś wyczaić. No, to wyczaiłem. Dziesięć tygrysów na granicy. Jeden odszedł do kociej Nawii, reszta uratowana. To ja w bek. Nie, bez przesady, nie żadne tam buhuhu, tylko tak bezgłośnie. Ale lało mi się z oczu jak na rowerze przy silnym wietrze w dziób. W końcu przestało, bo ile żesz można się mazać? To już by było za bardzo gender. Ale pierdolec nie odpuścił. Do tej pory zresztą trzyma. To znaczy taki duży, bo na punkcie kotów to ja mam pierdolca od zawsze. Nawet wpadłem na pomysł, żeby do Poznania pojechać. Tygrysie kupy sprzątać wolota... wolontra... ochotniczo znaczy, społecznie tak. Ale to by było bez sensu, takich pomagierów to tam mają na pęczki, dutków tylko brak, więc skończyło się na przelewie. A teraz ślęczę. Przed lapkiem ślęczę. Trzeci tydzień już tak, co najmniej godzina dziennie. No, może teraz już tylko pół, bo tego tak dużo nie ma. Ale regularnie. Co czuję? Radość. Radość, że wróciły z koszmarnego pidła, że progresują zdrowotnie. Ale tak realnie to nie czarujmy się. Do lasu to te kicie nigdy nie wrócą, bo nigdy tam zresztą nie były. Nigdy się tam nie ogarną, są tak pochlastane psychicznie, jak psiaki ze schroniska. Stąd też taka potrzeba, by zrobić azyl, ten jeden hiszpański to mało. Czyli dutki, dutki, jeszcze raz dutki są konieczne, by ta wspaniała załoga ludzi, którzy tym wszystkim krecą miała za co tym kręcić. Tak, nader wspaniała, szacun im się należy po całości za to ich kręcenie. Nie będzie jednak nazwisk, bo ni miejsca, ni czasu na ich wyliczanie, jeszcze kogoś się pominie i głupio wyjdzie.
A jest co kręcić. Tu pojawia się tytułowa góra, lodowa zresztą. Bo chyba to nie jest wcale żaden sekret, że takich transportów, zwierzakowych pideł śmiga po drogach czy torach całe mnóstwo. Tygrys jest duży, to się zrobił przypał, ale ile takich mniejszych zwierzaków jest katowanych, zbiorczo lub solo? Nie chce mi się tej liczby szacować, bo na pewno jej niedoszacuję, taka jest monstrualna. Rzecz jasna to nie jest aż tak, że tylko ten jeden przypadek wykryto. Tygrys jest medialny, więc do nas taki njus dotarł, ale to nie znaczy, że jest całkiem do dupy. Ale rzecz w tym, by było jeszcze mniej do dupy. Co możemy z tym zrobić, zwykłe nagie małpy, które się tym tematem nie zajmują zawodowo? Które może nawet by chciały, ale mają inne sprawy na głowie, być może bardzo ważne. Długo by wymieniać, listować możliwości. Podam tylko wybrane, bazowe przykłady działań lub zachowań:
Po pierwsze primo, to wspomniane już wcześniej dutki. Odkąd Fenicjanie je wynaleźli wiele spraw uległo sporemu uproszczeniu. Per capita nie trzeba wcale ich wiele. Wystarczy raz na tydzień, niech nawet będzie, że miesiąc, nie kupić jakiegoś idiotycznego gućka, które tak naprawdę wcale nie jest nam potrzebne. Ale frank do franka i zbierze się szklanka, taka wielka szklanka, uogólniona. Proste, n'est-ce pas? Wszyscy to wiedzą, tylko nie wszyscy mają to uświadomione. Rzecz jasna nie dajemy tych dutków byle komu, tylko sprawdzamy, gdzie trafiają, jak będą użyte. Wiem, wiem, to też truizm, ale co szkodzi go przypomnieć.
Co dalej? Nie kupujemy zwierzaków z lewych źródeł: kradzionych, z przemytu, czy z "fabryk" /nielegalnych hodowli/, nie generujemy popytu na takową działalność. Nielegal to można sobie powspierać w temacie zioła, papierosów, czy środków antykoncepcyjnych /na przykład/, ale też kontrolnie, żeby jakiegoś dziadostwa nie kupić. Jednak w temacie zwierzakowym ZERO TOLERANCJI. Tak swoją drogą, to mam wątpliwości co do legalnych hodowli, ale to jest osobna sprawa, na osobną debatę. Niemniej jednak warto się zastanowić, czy mamy warunki na trzymanie jakiegoś stwora, czy tak naprawdę jest on nam konieczny?
Trzecia sprawa, to pytanie co robimy, gdy się dowiemy o takim procederze, jak na przykład wspomniana "fabryka"? Spoko, luz, bez nerw! Każdy normalny człowiek wie, że kapować nie wolno, ale ten przypadek NIE JEST kapowaniem. Tak samo zresztą, jak nie jest zakapowaniem doniesienie na sąsiada - pijaczka, który katuje żonę, dzieciaki lub zwierzaki. Pod warunkiem, rzecz jasna, że wiemy, iż naprawdę to robi. Znowu truizmy, ale czasem trzeba potruizować. Tak kontrolnie, dla zdrowotności.
Może wystarczy tych przykładów, nie wszystko muszę robić sam. Każdy może użyć mózgu i wymyślić, co by tu jeszcze można zrobić. Bycie nagą małpą to odpowiedzialność i dbanie o dobrostan innych zwierzaków, które mają takie samo prawo do sensownego życia.
/Tych, które jadamy również to zdanie dotyczy, aczkolwiek dziwnie ono może brzmieć w pierwszym, pobieżnym czytaniu/
Tym nieco patetycznym akcentem zakończę powyższą ekspresję artystyczną, na pozór miejscami może zabawną, ale tak naprawdę, ipso facto bardzo smutną, przynajmniej i bynajmniej.